Pokazywanie postów oznaczonych etykietą uroda. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą uroda. Pokaż wszystkie posty

Kosmetyki The Ordinary i ich skuteczność. Czy wiesz gdzie kupisz je stacjonarnie?

22 lipca 2019

Moja przygoda z pielęgnacją trwa w najlepsze. Smaruję, testuję i czekam na efekty. Stosuje sporo preparatów, a wśród nich są również kosmetyki z The Ordinary. Sama nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać po tej marce. Z jednej strony same pozytywne opinie, z drugiej podejrzanie niskie ceny, wysokie stężenia i niepewność, czy testując je na własnej skórze, nie zrobię sobie krzywdy. Przygodę zatem zaczęłam niewinnie od serum z Kofeiną i Zieloną Herbatą oraz kremu z witaminą C. 
Serum wybrałam nieprzypadkowo. Moje cienie i opuchnięcia pod oczami to temat, który przewija się tutaj bardzo często. Mam jednak wrażenie, że będzie rzadziej, bo to serum faktycznie działa. Likwiduje opuchnięcia lepiej niż nie jeden krem czy serum, które stosowałam wcześniej. Cienie oczywiście nie znikły, ale ogólnie skóra wokół oczu jest lekko rozjaśniona i napięta. Preparat stosowałam przez długi czas, zrobiłam przerwę na wypróbowanie czegoś innego, ale wróciłam, bo do tej pory to najlepszy kosmetyk, jakiego używałam pod oczy. 

Serum pod oczy Caffeine Solution 5% + EGCG
Krem z witaminą C kupiłam przy okazji, akurat potrzebowałam czegoś nowego do twarzy. Nie zdziwiłam się wcale, gdy okazało się, że wspaniale nawilża i pięknie rozjaśnia cerę. O to mi chodziło i udało się to osiągnąć w tak prosty sposób.
Podchodziłam bardzo sceptycznie do marki The Ordinary, mimo że Influencerzy na całym świecie się nią zachwycają. Tak zupełnie szczerze, jest czym i żałuję, że tak późno się o tym przekonałam. Na  to, na co warto zwrócić uwagę to receptury. Proste, o wysokich i skutecznych stężeniach składników aktywnych, przy zachowaniu bezpieczeństwa dla skóry. Bez parabenów, alkoholu, oleju mineralnego, do kupienia w przystępnej cenie. Dokładnie to, co wcześniej wzbudzało moje obawy i podejrzenia, przerodziło się w zachwyt i to podany w estetyczny, minimalistyczny sposób.


Co mnie bardzo cieszy kosmetyki The Ordinary są już ogólnodostępne. Jeszcze jakiś czas temu ciężko było je dostać, a teraz możemy je znaleźć w Douglasie. Zamierzam niebawem poszerzyć moją kolekcję o AHA 30% + BHA 2% Peeling Solution oraz Salicylic Acid 2% Solution, aby oczyścić pory. 
Dajcie znać czy używałyście już produktów The Ordinary i czy wiedziałyście, że są dostępne na półkach sklepowych.

Pielęgnacja skóry z Teoxane

20 maja 2019

Jakiś czas temu, przerzuciłam się z codziennego makijażu na lepszą pielęgnację. Co mam na myśli, mówiąc lepszą? Raz na miesiąc staram się chodzić do kosmetyczki na zabieg oczyszczający i kwasy, do tego fajna maska. To taka chwila dla mnie w tej zabieganej codzienności i coś dobrego dla mojej skóry. Twarz zaczęłam oczyszczać szczoteczką soniczną, ale i kosmetyki do pielęgnacji nie są mi obojętne. Przetestowałam już masę różnych preparatów. Dziś chciałabym jednak napisać o pielęgnacji z Teoxane. Wypróbowałam trzy produkty: krem, serum i krem pod oczy, z którym wiązałam największe nadzieje, ponieważ z cieniami i obrzękami zmagam się od dawna.


Nie jest to nic przyjemnego, czasami wyglądam, jakby ktoś podbił mi oczy. Nie wiem, kiedy to się stało, bo przecież nie od zawsze miałam ten problem, ale wiem jedno - muszę szukać sposobu, żeby pozbyć się tych zasinień. Wierzyłam w to, że Teoxane poradzi sobie z moim problemem. Niestety, mimo regularności nie nastąpiła poprawa. Za sukces jednak uważam fakt, że skóra wokół oczu stała się lepiej nawilżona. A jak wiadomo - lepiej nawilżona skóra to gwarancja spowolnienia pojawienia się zmarszczek. Krem pod oczy R(II) Eyes Teoxane to również fajny gadżet. Posiada metalowy aplikator, który chłodzi, masuje i dobrze rozprowadza kosmetyk.





Jak mogłabym podsumować R(II) Eyes?

  • Posiada eleganckie opakowanie, z wygodnym dozownikiem.
  • Metalowy aplikator dobrze rozprowadza krem po skórze, przyjemnie chłodzi i masuje.
  • Dobrze nawilża.
  • Nie uczula.
  • Nie posiada wyraźnego zapachu.
  • Szybko się wchłania.
  • Wydajny.
  • Źle rozprowadzony, ciemnieje na skórze.
  • Pozostawienie na aplikatorze kremu powoduje zasychanie i zatykanie otworu, z którego wydostaje się krem. Przy kolejnej aplikacji skutkuje to w pierwszej kolejności uwalnianiem zaschniętej warstwy kremu.
  • W moim przypadku nie niweluje cieni i obrzęków.



Kurację z RHA Serum oraz Advanced Filler dla skóry suchej rozpoczęłam w tym samym czasie co R(II) Eyes. Po dość długim okresie użytkowania, w końcu mogę wystawić im ocenę. Nie będzie to 5 z +, ale mocne 4.




Dlaczego?

  • Serum jest gęste, żelowe, dzięki czemu dobrze rozprowadza się po skórze, wchłania i nawilża.
  • Krem jest bogaty, mocno nawilżający.
  • Produkty świetnie się uzupełniają. Skóra po użyciu tego duetu jest sprężysta i jędrna, czyli dokładnie taka jak obiecuje producent.
  • Minusem jest zatykanie aplikatora resztkami zaschniętego kremu.
  • Przy za grubej warstwie, krem może się rolować.
  • Wysoka cena.



Mam wrażliwą, suchą skórę, skłonną do podrażnień, a ten zestaw okazał się bezpieczny dla tak wymagającej cery. Jako że jest bardzo wydajny, posłuży mi jeszcze długi czas, co mnie bardzo cieszy, bo się polubiliśmy. Może i Wy znajdziecie idealną pielęgnację dla siebie na stronie Teoxane? Sprawdźcie TUTAJ!

Jak określić porowatość włosów? Odżywki do włosów o średniej porowatości.

16 kwietnia 2019

Jaki macie rodzaj włosów? Niskoporowate? A może wysoko? Jest na to prosty test, który możemy wykonać w domu i przekonać się jaką strukturę włosa mamy. Dzięki temu prostemu sposobowi jesteśmy w stanie wybrać odpowiednią pielęgnację. Kosmetyki, które prezentuje, są dobrane pod moje potrzeby.

Test na porowatość włosów


Wystarczy szklanka wypełniona zimną wodą i włos. Do szklanki wrzucamy włos i obserwujemy, co będzie się z nim działo.
Włos o niskoporowatej strukturze powinien unosić się na powierzchni. Włos średnioporowaty będzie powoli tonąć, a wysokoporowaty szybko opadnie na dno. Nie jestem gołosłowna, test przeprowadziłam również na sobie oraz przyjaciółce o zupełnie innych włosach niż moje. Wyniki nie były zaskakujące, potwierdziły tylko to, co wydawało nam się od dawna, moje włosy są średnioporowate w stronę wysokoporowatych, a jej nisko.


Kosmetyki do pielęgnacji włosów o średniej porowatości


Tak jak wspominałam powyżej, moje włosy są średnioporowate w stronę wysoko. Zwykle nie miałam tendencji do kupowania kosmetyków specjalnie dobranych do struktury włosa. Testowałam i byłam bardziej lub mniej zadowolona. Dokładnie w ten sam sposób trafiłam na odżywki Anwen.

W pracy dopytujemy siebie nawzajem czy nie chcemy się przyłączyć do zamówienia w danym sklepie. Tak było z muminkowymi kubkami czy zakupami włosowymi. W oko wpadł mi ten cudny zestaw odżywek. Zachwycił mnie opakowaniem i esencją zielonej herbaty. Uwielbiam ten zapach i właściwie dlatego pokusiłam się o odżywkę do włosów średnioporowatych. Wtedy jeszcze byłam przed fazą testu i nie wiedziałam, czy tak naprawdę wybieram odpowiedni rodzaj. Dzisiaj po wielu użyciach stwierdzam, że zdecydowanie tak, szczególnie, wtedy kiedy moje włosy po zastosowaniu odżywek z tej serii wyglądają, jak po wyjściu od fryzjera.

To raczej ciężkie zadanie by przy włosach rozjaśnianych, dodatkowo traktowanych prostownicą, w domowym zaciszu ogarnąć fryzurę tak by wyglądała, jak po wielogodzinnej pielęgnacji. Okazuje się, że jest to możliwe. Nie zawsze uzyskuję taki efekt, ale nawet, wtedy jak włosy nie wyglądają fantastycznie, to są dobrze odżywione, a w zasadzie o to chodzi.




Jeszcze słów kilka o właściwościach produktów. Na ten moment wypróbowałam zieloną herbatę, nawilżający bez oraz emolientowy irys.

Zielona herbata, w składzie posiada proteiny roślinne. Po zastosowaniu włosy mają być gładkie, lejące i błyszczące. Potwierdzam, uwielbiam moje włosy po użyciu tej odżywki.

Nawilżający bez ma za zadanie wiązać i utrzymywać wodę wewnątrz włosa, co w efekcie daje nam gładkie, błyszczące i sprężyste pukle.

Emolientowy irys ma pomóc nam z elektryzującymi i puszącymi włosami.

Zestaw składa się z 3 tubek po 100 ml każda. Dla mnie to idealna pojemność. Jest szansa na wypróbowanie nowości, a gdy się nie sprawdzi łatwo ją zużyć. Konsystencja to temat również warty poruszenia. Jest zwarta, gładka i gęsta. Nic nie przelewa się przez palce, więc bardzo przyjemnie się nakłada.

Zestawów jest kilka, więc jeśli zainteresowały Was kosmetyki Anwen pewnie znajdziecie coś dla swoich potrzeb. A może już miałyście do czynienia z tymi kosmetykami?

Gąbka do makijażu - czy jest lepsza niż pędzel?

04 marca 2019

Moja przygoda z makijażem ciągnie się od...w zasadzie od dzieciństwa, kiedy to Modna Komoda testowała na mnie kosmetyki swojej mamy. To była jedna z naszych ulubionych zabaw, no i byłyśmy wtedy takie dorosłe, gdy na ustach gościła jakaś intensywna pomadka czy błyszczyk. Pierwsze samodzielne próby podjęłam prawdopodobnie w gimnazjum. Wtedy nakładanie podkładu palcami wydawało mi się dziecinnie proste i...konieczne! Na szczęście z czasem trochę zmądrzałam, podkład jeszcze długo nakładałam palcami, aż zwyczajnie w świecie zapomniałam, jak się to robi i przerzuciłam się na akcesoria. Najpierw był pędzel i uważałam, że świetnie mi idzie, a makijaż nie może wyglądać lepiej. Później przetestowałam gąbkę i to był ten przełomowy moment, kiedy makijaż wskoczył u mnie na wyższy level. Nie jestem w tym najlepsza, ale podstawy znam. Podkład na twarzy wyglądał naprawdę dobrze.
Przy tej metodzie pozostałam i na razie sprawdza się u mnie najlepiej. Wymieniam jedynie gąbki i testuje nowe.
Obecnie używam blendera Gosh i to właśnie jemu chciałabym poświęcić dzisiejszy wpis.
Gąbki używam na mokro, dzięki czemu pochłania mniej podkładu, a makijaż wygląda na bardziej świeży. Dużym plusem jest również fakt, że po kontakcie z wodą blender rośnie, stając się bardziej poręczny. Po wyschnięciu wraca do swoich pierwotnych rozmiarów. Czarny kolor łatwo zachować w czystości. Zdecydowanie ten model lepiej domywa się niż pastelowe egzemplarze, których do tej pory używałam.

Najważniejsze pytanie - czy dobrze rozprowadza podkład?


Nie zaprzeczę, gąbeczka jest naprawdę precyzyjna. Spiczastą częścią, można dotrzeć do wszelkich załamań, rozprowadzić korektor w okolicy oczu, a i zakamarki w okolicy nosa nie są mu straszne. Dla mnie jest minimalnie za twarda. Na szczęście nie wywołuje to podrażnień i tego typu rzeczy.
gąbeczka dostępna na - www.wizazsklep.pl

Egzamin zdaje na 4+ / 5 więc jest godna uwagi.

Naturalny dezodorant bez aluminium, czy warto?

26 listopada 2018

naturalny dezodorant bez aluminium

Naturalny dezodorant bez aluminium - zastanawialiście się kiedyś czy to faktycznie działa?
Tyle się mówi o negatywnych skutkach stosowania klasycznych antyperspirantów. Że jak już nie mają soli aluminium, to zapychane są innymi, równie niebezpiecznymi substancjami.

O co właściwie chodzi z tym aluminium?

U osób o wrażliwej skórze może powodować podrażnienia, a nawet alergie. Zatykają kanaliki potowe, powodując, że nie uwalniamy toksyn oraz zbędnych substancji. Dodatkowo przedostaje się do wnętrza tkanek, co może być niebezpieczne dla zdrowia. Warto zgłębić temat szerzej dla własnej świadomości.

Czy warto spróbować?

Nie byłam jakoś pozytywnie nastawiona do takich naturalnych rozwiązań. Jak coś tak prostego w składzie może być skuteczne? Nie chciałam uwierzyć, że prościej znaczy lepiej. Tymczasem naturalnego dezodorantu w kremie używam już od 2 miesięcy i jestem gdzieś w połowie opakowania. Moje odczucia są dokładnie przeciwieństwem obaw, które miałam tuż przed rozpoczęciem użytkowania. Prawdę mówiąc, nigdy wcześniej nie miałam tak skutecznego dezodorantu, a zobaczcie ten skład:
soda oczyszczona, masło shea, skrobia ziemniaczana, olej kokosowy, olej z wiesiołka, mąka amarantowa, ziemia okrzemkowa, gliceryna roślinna, glinka biała, olejek eteryczny z grejpfruta, olejek eteryczny z szałwii hiszpańskiej, olejek eteryczny z cytryny zielonej, witamina E.



Olejki eteryczne powodują, że zapach jest naprawdę przyjemny i orzeźwiający, i już on sam skłania do wypróbowania.

Jaki kosmetyk wybrać?

Skusiłam się na produkt od 4szpaków, ale na rynku mamy na prawdę wiele marek specjalizujących się w podobnych kosmetykach. Warto przetestować, chociażby z czystej ciekawości. W moim przypadku jednak nie skończyło się na ciekawości, ja po prostu stałam się stałym użytkownikiem. Obawy odeszły w zapomnienie, a ja stwierdziłam, że warto podzielić się swoim zachwytem dalej.



I wiecie, że to nie tylko produkt dla kobiet? Tak, tak panowie również mogą z niego korzystać. Ja w zasadzie o istnieniu takich dezodorantów dowiedziałam się od swojej drugiej połówki, więc jestem podwójnie zadowolona - znalazłam swój kosmetyczny hit i cieszę się ze świadomości zużywanych produktów, jaka zaszczepiła się u mnie w domu.

dezodorant bez soli aluminium




Wyzwanie Mokosh - czy ja właśnie wróciłam z wakacji?

18 maja 2018


Rzucono mi wyzwanie, a ja nie czekając długo, podniosłam rękawicę i się go podjęłam. Szczególnie że wydało mi się dość interesujące, bo mogłam spróbować czegoś nowego, czego do tej pory się obawiałam.
Wiecie, że co roku walczę ze słońcem, żeby chociaż trochę mnie ozłociło. To ciężka sprawa, gdy jest się naczelnym bladziochem uniwersum. Bo, mimo że ja słońce lubię, kocham nawet, to ono mnie coś nie bardzo. Stąd chęć podjęcia nowego doświadczenia, jakim jest balsam brązujący. Śmiejcie się, śmiejcie, ale to moje pierwsze podejście, bo zawsze bałam się, że nie mam odpowiednich umiejętności, by spróbować jakoś szybciej i prościej zadbać o moją bladą skórę. Okazuje się, że mam! I prawdopodobnie ma je każdy, komu w ręce wpadnie naturalny samoopalacz Mokosh.


Czy działa?

Tak! I jestem zaskoczona, że tak szybko! Już po pierwszej aplikacji widziałam, że moja skóra nabrała subtelnej, delikatnej opalenizny. Dziś mija 10 dzień, odkąd używam tego balsamu i mogę powiedzieć, że osiągnęłam w pełni zadowalający mnie odcień. Wystarczyła odrobina regularności i skóra nabierała koloru - ton w ton.


Zastanawiacie się pewnie czy nie zrobiłam sobie krzywdy, czyli najprościej mówiąc, czy nie nabawiłam się plam i smug na skórze. Oczywiście, że tak. Zapomniałam umyć dłoni po użyciu i to był mój najgorszy błąd, na szczęście miałam w pogotowiu cytrynę, której sok dobrze rozjaśnia takie przebarwienia i wszystko wróciło do normy. Zrobiłam sobie również plamę pod kolanem oraz w okolicy kostki, ale od tamtej pory pilnuję, aby dokładnie i równomiernie rozsmarowywać kosmetyk i jestem w tym coraz lepsza :)

Jak uzyskać najlepszy efekt?

Pierwsza podstawowa zasada - na efekt warto poczekać. Balsam stosowałam przed snem, a po 8-9 godzinach zauważyłam pierwsze zmiany.
Dodatkowo 2 razy w tygodniu stosowałam peeling całego ciała, dzięki któremu było oczyszczone, odżywione i nawilżone, a to pomagało łatwiej rozprowadzić kosmetyk brązujący.

Co brązuje?

O kolor dbają 3 składniki pochodzenia naturalnego:

• MelanoBronze, pozyskiwany z ekstraktu niepokalanka pospolitego, pobudzający produkcję melaniny w skórze
• Dihydroksyaceton znany również jako DHA - w MOKOSH pochodzenia naturalnego i dlatego nie odczujemy nieprzyjemnego zapachu samoopalacza, a na efekt musimy poczekać kilka godzin
• Olej z marchewki, podkreślający naturalne zabarwienie, wyrównujący koloryt i pielęgnujący skórę.




Wyżej wspominałam o peelingowaniu ciała. Ja do tego celu, używam peelingu solnego Mokosh melonowo-ogórkowego. Jest wspaniały, gęsty z dużą ilością olei. Nie spływa z dłoni, a kryształki soli nie są duże, dzięki czemu łatwiej masuje się nim ciało. Po całym zabiegu na skórze pozostaje oleista warstwa, mocno nawilżająca skórę.

Twarz również traktuję balsamem brązującym, ale tylko na noc. Na dzień wybieram wygładzający krem z ekstraktem z figi. Jest lekki, ale silnie nawilża, a ja właśnie tego potrzebuje. Miło mnie zaskoczył również tym, że nie podrażnił, ani nie wywołał u mnie żadnej reakcji alergicznej. Ten niepozorny słoiczek okazuje się bardzo wydajny, zresztą jak wszystkie kosmetyki, które dziś opisałam. I mają jeszcze jedną niezaprzeczalną zaletę, pięknie pachną.

W tym wyzwaniu nie ma przegranych! Są sami zwycięzcy! Ja, która przełamała swoje lęki, odżywiła skórę i nabrała wakacyjnej opalenizny oraz fantastyczne, naturalne produkty, o których warto mówić, a najlepiej używać i cieszyć się efektami, jakie zapewniają. Przekonałam się o tym na własnej skórze!

Ulubieńcy kosmetyczni - pielęgnacja włosów, twarzy i ciała

23 listopada 2017

Pod koniec sierpnia pisałam o moich ulubionych produktach do włosów, od tamtej pory w tej materii zmieniło się niewiele. Zaszła jedna, główna zmiana - długość moich włosów. Dwa lata temu kiedy zdecydowałam się na ostre cięcie myślałam, że w moim przypadku krócej się nie da. W październiku okazało się, że jednak wciąż wszystko przede mną i tak na mojej głowie pojawiła się delikatnie asymetryczna fryzura sięgająca nieco poza ucho. Wtedy zaczęły się eksperymenty, testowanie szczotek, pianek by tylko znaleźć odpowiednią metodę układania tej czupryny. To dzięki tym wszystkim próbom zaprzyjaźniłam się z kilkoma nowymi/starymi kosmetykami, które stawiają moje kosmyki do pionu lub wręcz przeciwnie pomagają utrzymać na wodzy te szalone włosy :). W między czasie poznałam jeszcze kilka wspaniałości i postanowiłam podzielić się z Wami jednym małym gadżetem, który towarzyszy mi od dobrych kilku lat.


Magiczną moc olejków poznałam dzięki Joy Boxowi, o tutaj znajdziecie moje pierwsze spostrzeżenia. Wcześniej myślałam, że jest to pozycja, którą warto mieć. Obecnie nie wyobrażam sobie stylizacji bez jego użycia. Eliksir sprawia, że włosy się nie puszą, są wygładzone, a fryzura utrwalona. Olejku używam tuż po prostowaniu. Zmieniłam dawkowanie, jedna kropelka zdecydowanie wystarcza na moją obecną długość, większa ilość sprawdzi się dla długowłosych. O czym warto wspomnieć, mam rozjaśniane włosy więc wymagają naprawdę dużo troski. Ten olejek w połączeniu z moimi ulubionymi odżywkami i maskami oraz regularnym podcinaniem końców, spełnia moje marzenie o pięknych włosach.

A pozostając w temacie olejków, nie sposób nie wspomnieć o serum Mincer Pharma. Chyba już większość z nas słyszała o drogocennych właściwościach witaminy C. Że wspomaga produkcję kolagenu, że wzmacnia naczynka krwionośne, wygładza i wyrównuje koloryt. Same zalety! Chciałoby się rzec, że dzięki witaminie w składzie, serum Mincer to ideał. Nie będę ściemniać, jest bardzo dobre. Przy regularności w stosowaniu, faktycznie skóra staje się gładka i sprężysta, chociaż moje pękające naczynka nie zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Są jednak inne plusy, np. lekka, niezapychająca porów i nie podrażniająca twarzy formuła. Minusem mogłoby być to, że Mincer nie należy do najtańszych. Można go jednak ustrzelić w promocyjnych cenach. Jest warty każdej wydanej złotówki, a przy tym zachwyca wydajnością.


A tutaj kolejny współwinowajca wpływający na moje zadowolenie. Nakładam na wilgotne włosy i czuję gładkość! To niepozorne mleczko z Bazyliowej serii, świetnie działa na moje figlarne kołtuny. Podobno ma zapobiegać wypadaniu włosów, osobiście tego nie potwierdzę, ponieważ nie stosuję go na skórę głowy. Tak naprawdę, kupiłam je z ciekawości, na jednej z rossmanowskich promocji. Nie czytałam, żadnych opinii, nigdy wcześniej nie widziałam w drogerii. Zielona buteleczka po prostu wzbudziła moje zaufanie. I całe szczęście, bo wręcz uwielbiam subtelny zapach i miękkość jaką zapewnia. Nie lubię pisać w samych superlatywach, bo gdzieś musi tkwić jakiś haczyk. Cóż dla mnie to atomizer, który czasem się przycina i potrzeba sporo energii by zaskoczył na nowo. A z drugiej strony rozpylacz to wielki plus, bo poprawia wydajność. Taka trochę ironia losu.

Gąbeczkę Nanshy polecam przy każdej możliwej okazji. To już moja kolejna sztuka, więc jak się domyślacie zapuściła korzenie w kosmetyczce. Marvel bo tak się nazywa, to bardzo precyzyjny gadżet do nakładania podkładu, a nawet konturowania. Dla niej nawet porzuciłam ulubiony pędzel (swoją drogą również z Nanshy). Gąbka jest niewielkich gabarytów, dopiero po zmoczeniu nabiera swoich prawdziwych kształtów, a po wyschnięciu wraca do zgrabnej formy. Ścięty czubek pozwala na idealne nałożenie korektora pod oczy i dotarcie do wszelkich zakamarków. Po jej użyciu makijaż zdecydowanie lepiej się utrzymuje. Jeśli miałabym podrównać z pędzlem - to niebo a ziemia. Jedynym minusem jest brudzenie. Nawet po kąpieli, często zostają plamy, które ciężko usunąć.

Na koniec zostawiłam coś dla ciała i ducha :D. Zacznę może od maseczki, bo to obecnie mój ulubieniec do zadań specjalnych. Opakowanie wystarcza na 3 razy, jest to dla mnie zadowalająca ilość jak na tak niewielkie gabaryty. Maskę nakładam zazwyczaj gdy skóra wygląda na zmęczoną, pojawiają się jakieś wypryski lub po prostu gdy chcę sobie zafundować zabieg oczyszczający. Co jest w niej takiego fajnego, że trafiła aż do ulubieńców? Formuła! Aktywny węgiel i drobinki peelingujące delikatnie oczyszczają twarz, a skóra po zmyciu maski jest miękka i nawilżona. Na drugi dzień twarz zdecydowanie lepiej wygląda, drobne niedoskonałości są zmniejszone i mniej widoczne. Konsystencja również zasługuje na uwagę. Przede wszystkim jest gęsta, przez to lepiej się rozprowadza i kosmetyk jest wydajniejszy. Zawsze mam przynajmniej jedną saszetkę zachomikowaną na czarną godzinę :)

Peeling do ciała z Iwoniczanki, dostałam w prezencie od taty. Dla niego był to całkiem przypadkowy produkt. Dla mnie znakomity kosmetyk, na ten moment nie do zastąpienia. Całkiem spora pojemność, bo aż 280 g, skrywa świetny zdzierak na bazie leczniczej soli iwonickiej, oleju słonecznikowego i wosku pszczelego. Swoją drogą pięknie pachnie, miód  wyczuwam na kilometr :). Jest to kosmetyk skoncentrowany, duża dawka soli (zamiast drobnych kuleczek, które spotykamy w drogeryjnych produktach) zatopiona w oleistej, kruszącej formule. Ta mieszanka po nałożeniu na skórę i masażu sprawia, że ciało jest gładkie i natłuszczone. Nie każdemu będzie to odpowiadać, ja natomiast uważam to za dobry pretekst by nie musieć sięgać po balsam nawilżający. Skład jest krótki, względnie naturalny. Minus? Słaba dostępność, ale w internecie można wszystko wyszukać :)

Ależ dziś oleiście! :). Mimo to nie mogłam się powstrzymać by do listy nie dodać olejku w balsamie od Nivea. Co do samego balsamu, dawno nie miałam do czynienia z kosmetykiem o  tak pięknym zapachu. Moja wersja to kwiat wiśni i olejek jojoba, zdaje się, że to najlepszy wariant z całej kolekcji, a przynajmniej tak podpowiada mi mój nos. Czego oczekuję od balsamu do ciała? Głównie silnego nawilżenia, lekkiej, nielepiącej konsystencji i szybkiego wchłaniania. Czyli niczego nadzwyczajnego, a jednak nie wszystkie produkty są w stanie sprostać tak podstawowym funkcjom. Czy Nivea spełniła pokładane w niej nadzieje? I tak i nie! Przede wszystkim nie mam wątpliwości co do wchłaniania, moja skóra mam wrażenie pije balsam w ekspresowym tempie, zostawiając tylko kwiatową woń na skórze. Przyjemnie nawilża, ale chciałabym, żeby robił to jeszcze mocniej. Nie zmienia to jednak faktu, że jestem nim szczerze oczarowana.

Dajcie znać ile z Was miało do czynienia, z produktami ze spisu i jakie są Wasze odczucia. Ja swoje wnioski wyciągnęłam na podstawie miesięcy, a nawet lat spędzonych na testowaniu, a wiecie, że po takim czasie albo się coś kocha albo nienawidzi :).