Motocyklem przez Europę - Kotor, Mostar, Zagrzeb, Bratysława

07 września 2017

Gdyby urlop mógł trwać w nieskończoność...a tak, niestety zbliżamy się do końca naszej wyprawy. Podróżowanie motocyklem uzależnia, chce się zobaczyć coraz więcej i pokonywać coraz to dalsze kilometry. Cieszę się, że mogłam tego doświadczyć. Tym bardziej, że droga powrotna obfitowała w nowe miejsca i cudowne widoki. Poprzednie wpisy z cyklu znajdziecie tutaj i tutaj.
Nie ustalaliśmy wcześniej jaką trasą będziemy wracać do domu, działaliśmy instynktownie i podobnie jak w zeszłym roku rezerwowaliśmy miejsca noclegowe na bieżąco. Do końca nie mogliśmy się zdecydować czy zahaczyć o Split czy może jednak całkiem nam obcą Bośnię i Hercegowinę. Ostatecznie wybraliśmy drugą opcję, planując przystanek w Mostarze. Zanim jednak dojechaliśmy do celu, zatrzymaliśmy się w pięknym Kotorze. Było wcześnie rano, a miasto w porównaniu do Budvy, żyło zupełnie innym tempem. Nie mogliśmy oprzeć się tym widokom, a szczególnie kusząca okazała się perspektywa kąpieli w Zatoce Kotorskiej. Ja się powstrzymałam natomiast Jarka nie trzeba było długo namawiać. Warto wspomnieć, że w miejscu jakim się zatrzymaliśmy byliśmy jedyni. Żałuję, że sama się nie skusiłam, to musiałoby być wspaniałe doświadczenie.




Dalszą drogę pokonaliśmy spokojnie, nie był to długi odcinek więc też nie martwiliśmy się, że spędzimy cały dzień w podróży. Wręcz przeciwnie, dotarliśmy bardzo szybko i szybko również poznaliśmy smak prawdziwego słońca. Przyznam szczerze, że nigdy nie było mi tak gorąco jak wtedy. Mieliśmy jednak farta trafić na serię upałów i...zawody w skokach do wody ze Starego Mostu czyli najważniejszego zabytku Mostaru.






Mogłabym pokusić się o stwierdzenie, że dopisywało nam wtedy szczęście. Udało nam się w ostatniej chwili przedostać wyżej wspomnianym mostem na drugą stronę miasta (na czas zawodów był zamknięty), zrobiłam naprawdę udane zdjęcia, słuchaliśmy pieśni płynących prosto z meczetu, jedliśmy najlepsze lody melonowe w naszym życiu i zobaczyliśmy więcej niż się spodziewaliśmy. Miasto samo w sobie ma niepowtarzalny klimat, do tego stopnia, że wpisało się na listę ulubionych miejsc, które do tej pory odwiedziliśmy.







Będąc jednak w Mostarze grzechem by było nie odwiedzić Blagaj i Kravicy. W Blagaj główną atrakcję stanowi klasztor Derwiszów, który na nas nie zrobił ogromnego wrażenia, natomiast same widoki już tak. Turkusowa woda i źródło rzeki Buny wypływające prosto z jaskini to było to na co można patrzeć godzinami.





Kravica natomiast przyciągnęła nas słynnymi wodospadami. Jak możecie się domyślić, nie tylko nas. Szczyt sezonu obfituje w turystów, o czym przekonaliśmy się na każdym etapie naszej wycieczki. Od przejść granicznych po miejsca takie jak Kravica. Mieliśmy nadzieję, że będzie to miejsce bardziej dzikie i mniej komercyjne, nie da się jednak ukryć, że wciąż przepiękne. Pojechaliśmy tam wieczorem, nie tylko, żeby zobaczyć to wszystko na własne oczy, ale również schłodzić po upalnym dniu. Mój zapał skończył się na zmoczeniu stóp, gdy usłyszałam, że koło Jarka przepłynęły dwa węże. Chcieliśmy dzikości? Jest i ona!




Do domu wróciliśmy w nocy, totalnie padnięci. Rano poratowaliśmy się bośniacką kawą i byliśmy gotowi na dalszą podróż, której celem był Zagrzeb.



Nawet nie wiecie jak strasznie ucieszyłam się na myśl, że ponownie odwiedzimy moje ukochane miasto. Byłam ciekawa czy wiele się zmieniło od naszej ostatniej wizyty. I faktycznie moje wspomnienia różniły się od obecnego obrazu, niemniej jednak z przyjemnością odwiedziliśmy Stare Miasto, opustoszały targ Dolac i zjedliśmy Burgera w ulubionej knajpce. Do pełni szczęścia brakowało mi tylko lemoniady, a najlepsza jaką piłam (malinowa) była właśnie w Zagrzebiu. Jak to w naszym przypadku bywa, były to ekspresowe odwiedziny, ale jak zwykle bardzo przyjemne.







Nazajutrz popołudnie spędzaliśmy już w Bratysławie. Zatrzymaliśmy się niemal w samym centrum miasta. Bratysława ma w sobie coś czarującego, coś co sprawia, że chce się tam wracać. Ja chcę, znowu i znowu! Rynek Główny zachęca do spacerów i podziwiania architektury. Warto zobaczyć Bramę Michalską, czy figury z brązu jak np. słynny Čumil, nie brakuje kościołów i klimatycznych knajpek. Jeden dzień to za mało by poznać to piękne miasto w całości, ale to dobrze bo za każdym kolejnym razem widzimy coś więcej. 










Tegoroczna podróż zajęła nam 11 dni, odwiedziliśmy Słowację, Węgry, Serbię, Czarnogórę, Bośnię i Hercegowinę oraz Chorwację. Było trudniej niż w zeszłym roku i do dziś zastanawiam się jak podołaliśmy. Przez całą drogę przyjęliśmy taką porcję deszczu, że obecna, jesienna aura, nie robi na mnie specjalnego wrażenia. Zmieniliśmy kolor skóry. Posmakowaliśmy regionalnych przysmaków. Od serii niefortunnych zdarzeń po powodzenie. Sukcesem również nazywam powrót do domu :). Miałam obawy czy przetrwamy, ale jednak się udało i jestem bardzo dumna. Liczę, że na tym nie zakończymy naszych motocyklowych przygód.

5 komentarze

  1. Zazdroszczę, że mogłaś zobaczyć te wszystkie widoki

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękne widoki, Bośnia i Hercegowina urzekła mnie najbardziej :)

    OdpowiedzUsuń
  3. bajeczne widoki <3
    pozdrawiam cieplutko :)
    woman-with-class.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Przepiękne zdjęcia pięknych miejsc.

    OdpowiedzUsuń