Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rok 2018. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rok 2018. Pokaż wszystkie posty

Czy rok 2017 był dobry?

03 stycznia 2018

W życiu piękne są tylko chwile jak mawiał klasyk. Dlatego właśnie dzisiaj chciałam wspólnie z Wami je podsumować, ale może nie tak całościowo, a tylko rok 2017. Na pytanie co złego wydarzyło się podczas tego roku usłyszałam prostą odpowiedź. Czy to ważne? Skoro nie pamiętasz, niech tak pozostanie. Nie ma co rozpamiętywać złych chwil. A chciałam wspomnieć o tym co było, o tych ciężkich momentach, ale faktycznie nie warto do nich wracać. Przy okazji po raz kolejny przekonałam się, że mam bardzo mądrą osobę u swego boku. Napiszę zatem o tym co fajnego się wydarzyło. Bo był to długi rok, nieidealny, ale dobry, niosący za sobą lekcje pokory.
Żeby było łatwiej spoglądam na posty z poprzedniego roku, a napisałam ich trochę, więc okazuje się, że jednak dysponuję tym czasem, na który tak ciągle narzekam, ale do rzeczy. Styczeń spędziłam w rodzinnym gronie i z przyjaciółką u boku. Teraz gdy wszyscy są w rozjazdach, widzę jak wspaniały to był czas. Uśmiecham się, bo spędziliśmy go razem. Zachciało mi się wtedy wrócić do wełny i drutów. Za dzieciaka babcia uczyła mnie nakładania i przerabiania oczek. Chętnie nauczyłam się czegoś nowego, ale upragnionej czapki (do kompletu z kaszmirowym szalikiem) nigdy nie skończyłam. Teraz nastał ten moment kiedy odkopałam moją robótkę i będę dziergać dalej. I tak minął mój styczeń, pogrążona w zaspach i zgubionych oczkach, wyczekiwałam urlopu. Wypadł on akurat w lutym, kiedy to nastała prawdziwa, mroźna zima. Może i jestem piratem stokowym, ale moją głowę zaprzątał zupełnie inny wyjazd aniżeli na narty. Tydzień w Warszawie z Modną Komodą i Adasiem, pomoc i poznanie ludzika lepiej, było moim priorytetem. Spełniłam go, a po powrocie już tylko ja, kuchnia i pieczenie babeczek czy faworków na tłusty czwartek. Marzec niczym poza moją wytrwałością w dbaniu o formę mnie nie zaskoczył. Natomiast kwiecień już tak! Kwiecień to mój urodzinowy miesiąc, więc i atrakcji nie zabrakło. Dostałam fantastyczny prezent, dzięki któremu ponownie odwiedziłam Warszawę i załapałam się na koncert orkiestry symfonicznej, grającej utwory z pierwszej części Harrego Pottera :D. Dla mnie wielkiej fanki, było to niezapomniane przeżycie. W maju poszłam na krótki detoks i nie mowa o detoksie sokowym, a telefonicznym. Mój Sony na krótko przed końcem gwarancji postanowił spłatać mi figla, więc musiałam oddać go do serwisu. To było trudniejsze niż myślałam, bo jak się okazało smartfon to moje trzecie oko. Finał jednak był taki, że wszyscy od siebie odpoczęliśmy, a ja mogłam poświęcić się innym przyjemnościom np. zmianie fryzury. Czerwiec zafundował mi nowy kieszonkowy aparat, bez którego pawie nigdzie się nie ruszam. To zdecydowanie był zakup roku, dzięki któremu śmiałe plany urlopowe nabierały wyrazistości. Lipiec był czasem planowania i rezerwowania noclegów, bo pod sam koniec miesiąca ruszaliśmy w trasę. Podróżowanie motocyklem przez Bałkany to była niesamowita przygoda. Do dzisiaj śmieję się jak nad kieliszkiem wina w Belgradzie, rozpaczałam, że pewnie odholują nam pojazd na drugi koniec miasta. Co na szczęście miejsca nie miało. Po powrocie w sierpniu, szybko zregenerowaliśmy siły i wyruszyliśmy w Tatry, na Szpiglasowy Wierch. W deszczu, błocie, wietrze, udało nam się go zdobyć i zobaczyć niesamowite oblicze gór. To wtedy również odbywał się mały remont tego miejsca, by we wrześniu w końcu wyglądało spójnie i działało bez zarzutów. Idąc za ciosem zadbałam również o Instagram, na który teraz z przyjemnością zaglądam. We wrześniu również odwiedziliśmy wrocławskie Afrykarium, to była chyba moja pierwsza wizyta w zoo od 20 lat. Nie mogłabym też zapomnieć o świętowaniu pierwszych urodzin komodowego Adasia. Aż trudno uwierzyć, że już jest tak dużym kawalerem. Październik czarował swoim, najpiękniejszym złotym obliczem. Spędziłam go w towarzystwie jurajskich widoków, ale i ulewnych, warszawskich deszczy. Kolejny koncert orkiestry symfonicznej, nie mógł nas ominąć. Listopad to czas pierwszego śniegu i wspaniałych informacji. Bobas wybrał mnie na matkę chrzestną! Lepiej być nie mogło :).
O grudniu pisać nie będę, pokaże go Wam. A kolorem przewodnim, niech będzie czerwony, symbolizujący Święta.




Plany? Wszelkie łzy teraz chcę zamienić w uśmiech, a piękne słowa i obietnice sobie dane w czyny. Zrezygnowanie z "jakoś" jest moim celem. Dajcie znać jak poradziliście sobie w 2017 i jakie oczekiwania macie od 2018 roku i samych siebie :)